W życiu każdego z nas przychodzą takie momenty, kiedy mamy ochotę na porządną dawkę humoru, treść niewymagającą od nas logicznego myślenia, takie totalne odmóżdżenie. Mnie też to dopadło, dlatego zabrałam się za "Życie w pożyciu" Szymona Majewskiego.
Lubię Szymona Majewskiego. Po prostu. Zabawny, elokwentny, uśmiechnięty facet, który już nie raz rozbawił mnie do łez. "Życie w pożyciu" zbliżyło nas do siebie, jeśli mogę to tak ująć. Lepiej go poznałam, bo któż by pomyślał, że jest on takim gapą, żeby dzwonić na infolinię i prosić do telefonu samego siebie? Ja już o tym wiem.
"Życie w pożyciu" to przede wszystkim porządna dawka humoru, błyskotliwe opowiadania o tym, jak on postrzega swoją żonę oraz swoje małżeństwo. Ciekawe, że ma on do tego tak duży dystans, do siebie, swoich słabości, do tego, że jego żona do 11 rano słabo kontaktuje, co się wokół dzieje, że jest zmienna, zakochana w odcieniach szarości, w których urządziła ich dom i nie potrafi znieść filmów Smarzowskiego.
Najbardziej rozbawiło mnie chyba to, że jego żona wysyłając go na zakupy nie dała mu zwykłej listy, ale rozrysowała schemat targowiska i zaznaczyła poszczególne stoiska. Serio? Aż taki jest nieogarnięty? :-)
Polecam Wam tę lekturę, jest lekka i bardzo przyjemna, zawiera mnóstwo zdjęć autora. Jedynym jej minusem jest to, że ja ją przeczytałam w jeden wieczór, a tak bardzo chciałabym więcej.
Gdybyście chcieli śledzić moje postępy w wyzwaniu "Przeczytam 52 książki w rok", to zapraszam w link poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz